Wczesnowiosenne przeziębienie, (dla odmiany) przydługi wstęp i embargo na miłość

Wczesnowiosenne przeziębienie, (dla odmiany) przydługi wstęp i embargo na miłość

Taka mądra, rezolutna, niedająca się durnym przeziębieniom dla słabiaków, łykająca na potęgę specyfiki bez recepty przy pierwszym zwiastunie przeziębienia i powtarzająca “nie ma złej pogody jest tylko zły strój”, CHORA, znowuż.

P1012959

W dodatku przez własną głupotę. Pierwsze zwiastuny wiosny, sobota wieczór, sukienka, obcasy, płaszczyk, “nie biorę szalika, bo zgubię, zapomnę, zepsuję, to tylko do auta” i poszła w tany. Z parkietu wprost do spóźniającego się taxi w zatłoczonym nocą Sopocie. Już wtedy wiedziałam, że to przyjdzie.

Trudno mi znieść ograniczenia jakie przynosi przeziębienie, chodzę do pracy i tak, ale najgorszy jest brak smaku. Byłam tak zdesperowana, że wymyśliłam to.

Rozmroziłam w piecu jedną kromkę paryskiej (mam ją na czarną godzinę, gości itd, bo nie jem pszennego).

Wycisnęłam do moździerza 2 ząbki czosnku i dwa podobne kawałki obranego świeżego imbiru. W moździerzu roztarłam to ze szczyptą soli, łyżką oliwy i kminem rzymskim (miałam ochotę na to curry’owe skojarzenie z zestawem czosnek+imbir). Rozsmarowałam na chlebie.

Zapiłam wrzątkiem z cytryną i miodem. Po 2h smak wrócił! 🙂 I następnego dnia gardło już nie bolało. Tylko nie zbliżamy się do bliskich za bardzo, embargo na miłość